poniedziałek, 30 maja 2016

Staniku, staniku, po coś Ty mi!

Staniku, staniku, po coś Ty mi! (30 maja - Międzynarodowy Dzień Bez Stanika).

Z dedykacją dla Kobiet, tych co Noszą i Znoszą, i tych co Znosić Przestają 






Oto międzynarodowy dzień bez stanika, więc będzie dziś trochę lżej (bo niektórym od nienoszenia lżej). Mam też na uwadze te Panie, którym od nienoszenia ciężej, bo biust w różne kierunki się rwie;  będzie dziś także oda do stanika, bo to ciekawa Rzecz; będzie dziś trochę kobieco (a jakże!) i będzie nieco psychologicznie (no, tak!).

Bo czymżeś staniku jest?!

Podporą biustów małych, dużych, powstających i powstałych. Podporą, która chroni, podtrzymuje, rzeźbi, odciąża (kręgosłup i może męskie spojrzenia zbyt częste?; a może kobiece zazdrości?; człowiecze zatrzymania?). Stajesz się czasem gorsetem przyciasnym (bo nie wypada bez, bo nie wypada w takim, bo już nie czas, bo jeszcze nie czas), wabikiem, straszakiem, przymusem, nic nie znaczącą częścią codziennej garderoby, niezrozumiałym fragmentem ubrania (szczególnie zadziwiasz małe dziewczynki, choć chłopców też), misternym niezbędnikiem do majtek, bokserek i fig.
Jesteś pięknym dodatkiem, ozdobą, wyszukanym prezentem. Tym pierwszym od Mamy, która zauważyła, że już czas. Tym pierwszym od Wybranego, który chciał ozdobić Twoją kobiecość, pokazać, że zna i wie, Twój rozmiar, Twój gust (a może swój). Tym pierwszym od Siebie (na pochwałę kobiecości, na zdrowienie, z potrzeby nowości).

W dorastaniu dziewczynki jesteś wyjątkowy. Nieznany, niezrozumiały, z czasem pożądany, wyczekany, ale też wstydliwy, kuszący, delikatny, trudny do założenia, wymagający, z czasem wyszukany, kolorowy, z fiszbinami lub bez, z koronkami lub bez, sportowy, randkowy, na dzień, na weekend, na wyjazd, na pierwszą noc i na ostatnią, do łóżka, do sukienki, do bluzki, do grobu.

Jesteś częścią zestawów pasujących i nie, szaf pełnych i znoszonych, nowych i starych, zmieniających się numeracji, marek, poszukiwania własnego, najlepszego, najwygodniejszego, przy skórze leżącego… Ach, tyle myśli kradniesz! Tyle uwagi zajmujesz! I tyle jest z Tobą zachodu: z dobraniem, z ułożeniem, z dopasowaniem, wybieraniem, akceptowaniem. I tyle zabawy: z dobieraniem, zdejmowaniem, zrzucaniem, zmienianiem, praniem, szykowaniem i czarowaniem.

Bez stanika czas…

Zdjąć stanik w dzień, w rutynie dnia! To może być coś!
Zdjąć stanik to może być łatwy gest, to może być też problem, zbyt duży stres, czasem manifest, innym razem wybór lub gest.

Bo co innego zdjąć stanik w nocy, gdy mrok, gdy bliskość, gdy odpoczywanie od dnia, od rzeczy, od napięć, od trosk i spraw.

Co innego wtedy, gdy dzień, gdy praca, gdy sen już odszedł w dal!
Zdjąć stanik i poczuć ten brak… Pobyć bez ograniczeń, bez narzucania, bez odciążania, bez przyciskania, bez upiększania, ot, tak…

Stanik noszony za długo może uwierać.

Zdejmowanie z siebie tego, co przecież zawsze było, zawsze pasowało, zdejmowanie tego, do czego przyzwyczajenie przykuło zbyt mocno, wcale nie musi być łatwe! Ale…może być skuteczne. Bardziej pasować. Być na te czasy. Jak szyty na miarę strój!
Stanik z dawnych lat ani już dobry, ani ładny. Pewnie, że taki sam model, fason, kolor znany od lat łatwiejszy jest, mniej śmielszy jest, przyzwyczajony jest. Tylko czy można Pełną Piersią Odetchnąć nie robiąc nic?

Stanik może uwierać jak niedopasowane buty, które już nie pójdą w daleki świat. Szkoda nie zmieniać nic, gdy wszystko wokoło się zmienia.  

Zachęta do zmian

Zrzućmy więc chociaż raz stanik na jakiś czas! Na chwilę poranku, na popołudnie, na wyjście na łąkę. Choćby w wyobraźni. Choć jedne raz!  Niech zdejmie się ciężar zwykłego noszenia stanika za dnia!

Nosić to, co wybrane każdego dnia i znosić to, i tylko to, na co przyjdzie ochota – wydawać się  może luksusem:  dla wybranych, dla dalekich, dla innych i w innym życiu. A gdyby tak – teraz – od dziś: nie znosić już tego, co sztywnie uwierające i żmudne! Niechciane i spychające w dół!  Bolące jak źle ustawione ramiączko (bo pośpiech, bo szkoda dnia) lub zbyt zaciśnięty szew.

Znosić przestać już to, co niewygodnie skrojone. Do poprawki dać! Przymierzyć jeszcze i jeszcze raz! Może inny kolor, może nowy fason, może po prostu zdjąć na chwilę ciężar dnia, odetchnąć i z zapałem, zachwytem, zdziwieniem przy sobie być raz jeden, i jeden, i jeszcze raz!

Zdjąć stanik. Zdjąć gorset. Rozpiąć co się da i oddychać! Piersi wydostać! Wydobyć na światło dnia!

Oddychać! Pełną! Piersią!

Piersio, trwaj!

To, co dziś nagie i odsłonięte, jest bliskie i naturalne. To Piersi karmiące, lub nie, kształtne bardziej lub mniej. W czystej postaci kobiece. W międzynarodowy sposób odsłonięte.

A Ty możesz po prostu wielbić je czule. Możesz troskliwie chronić. Możesz zwyczajnie poczuć dumę. 

Bo je masz! Bo je znasz! Bo je kochasz!



Warszawa, dn. 30 maja 2016 roku.


…………………………………………………………………………………………………………
Beata Poborska-Kobrzyńska

psycholog, psychoterapeuta, trener umiejętności psychospołecznych 
www.psycholog-poborskakobrzynska.pl

środa, 25 maja 2016

Temu marzeniu już dziękujemy!

Temu marzeniu już dziękujemy!



Marzenia czasem przekwitają szybciej, niż zdołamy to uchwycić. Aż szkoda tkwić w miejscu, które już nie pachnie życiem i oddawać swój czas, energię, przestrzeń, myśli temu, co pragnie odejść. Z żalem patrzeć, że kolejne planowanie nie zaistnieje w sferze bytu, realności, gotowości. Szkoda, a jednak trudno powiedzieć:

- Dość! Temu Marzeniu już dziękujemy!

Może po to są Nasze Marzenia, by się nie spełniać w całości? By kusić, prowokować, pożądać, czuć proces tworzenia samej wizji tego, czy innego Marzenia? Bo może rzeczywiście to sama droga jest ważna, sam proces a nie dojście, osiągnięcie, cel? Nie zawsze umiemy cieszyć się ze spełnień, co też jest smutne, ale to temat na potem.

Marzenie kiełkuje z małego nasionka, nasionko zaczyna uwierać, kręcić się, szuka dobrego gruntu w niezaspokojeniu, w zaniedbaniu, w uciekaniu od życia, w perfekcjonizmie, chęci udowodnienia, w rywalizacji. A może w braku codziennym? Ten brak codzienny także uwiera, ale bardziej po ludzku, bardziej przyziemnie - nieustająco wciąż powtarzany nawet czasem daje o sobie na chwilę zapomnieć i udać przed sobą: „przecież mi nie zależy, nieważne, i tak nie dam rady”.

Marzenia pozwalają na więcej. Mogą nie mieć ograniczeń, mogą być iluzją i tabletką na uspokojenie od życia, mogą być motywacją do bardziej spełnionego dnia w psychicznym dobrostanie a nawet fizycznym luksusie.

Marzenia żyją w cyklu zmiennych pór roku, choć nie zawsze się odradzają na wiosnę. Czasami gubią się w zapomnieniu, braku siły, natłoku powtarzalnych, codziennych spraw. Te nie wykiełkowane ponownie użyźniają to, co powstanie potem. Są sednem dla ziemi, która zrodzi kolejne i kolejne…

Niektóre z nich jak wielkie palmy staną dumnie w środku letniego dnia i oto będą – spełnieniem wyjazdu, podróży, wszystkiego nowego. Inne jak młode brzózki zaszumią małymi listkami, radośnie ciesząc się z towarzystwa Spełnionych w brzezinie dorodnych drzew z białą korą. A jeszcze inne przekwitną, nie podlewane, nie wspominane, nie użyźniane naszym umysłem. Odłożone. Czasami głębiej, niż by się zdawało i wtedy jak kikuty wyciętych pospiesznie starych drzew będą domagać się uwagi i co jakiś czas wyskakiwać w postaci snu, pomyłki, braku. Będą uwierać.

Zauważyć w porę to, co przekwitłe, nawet jak dookoła wszystko kwitnie, to duża rzecz. Rzecz uważności, godzenia się na porażkę, na niespełnienie i na granice swoich możliwości. Nie wszystkie marzenia nas karmią. A może to my karmimy za dużo z nich? Może nawet nie te, które mamy pod ręką..., czyli tuż, tuż przed urealnieniem, sukcesem, spokojem. Może zdarza się tak, że karmienie tego, co kruche, małe, wiotkie jest bezpieczniejsze, niż wypuszczenie na świat tego, co już dorosłe, pełne, gotowe, co już nie musi być w myśli, obrazie, czy śnie?

I choć to Marzenia użyźniają naszą codzienność, one też się starzeją, bo każde Marzenie ma swój czas.





Warszawa, 25 maja 2016 r. Wiosna w pełni.

…………………………………………………………………………………………………………
Beata Poborska-Kobrzyńska

psycholog, psychoterapeuta, trener umiejętności psychospołecznych 
www.psycholog-poborskakobrzynska.pl

piątek, 13 maja 2016

Psychoterapia zmienia, bo nie ma wyjścia

Psychoterapia zmienia, bo nie ma wyjścia

Psychoterapia to unikatowa forma leczenia, bo jak żadna inna polega tylko i aż na rozmowie. W tej rozmowie obie osoby są ważne i zaangażowane, z tym że jedna z nich jest zaangażowana w sprawy drugiej jak gdyby bez wzajemności i właśnie ten rodzaj braku wzajemności jest szczególny, bo leczący. Brzmi zaskakująco?

Chodzi o to,  że profesjonalny słuchacz jest zanurzony po uszy w emocjach, światach, problemach, znaczeniach swojego pacjenta, który dzięki jego zaangażowaniu może w intymnej, skupionej i przejrzystej atmosferze przeżywać siebie, swój świat w bezpieczny sposób. Samo to przeżycie już jest leczące. Bo ile jest takich doświadczeń poza gabinetem, że ktoś przyjmuje…wszystko z akceptacją i rozumieniem, bez ocen, bez uwag, bez rad?

Profesjonalizm psychoterapeuty zanurzonego w świecie pacjenta jest możliwy, gdy psychoterapeuta jest do tego przygotowany poprzez własne szkolenie, wieloletnią pracę nad sobą, wsparcie superwizyjne. A to wszystko po to, aby zminimalizować problematykę pomagającego do minimum (tu główną rolę odgrywa pacjent) i zmaksymalizować przestrzeń dla świat pacjenta do maksimum.
Jak działa psychoterapia? To subtelny proces wydarzający się za każdym razem, gdy świat pacjenta nabiera znaczeń dla niego samego i dla psychoterapeuty. W rozmowie wypowiedzianej słowami, w rozmowie przemilczanej ciszą, która czasami bardziej niż słowa krzyczy o bólu, cierpieniu, prosząc o uwagę, wsparcie, zdrowie. To nie tylko czas liczony minutami w gabinecie, to także czas myślenia o tym, co się wydarza każdego dnia oczami psychoterapeutycznej relacji. Jest jak otwarcie, które uruchamiane jest poprzez wspomnienia, nowe zdarzenia, ludzi a potem otulone rozumieniem i przeżyciem w gabinecie. Dzięki temu to, co się wydarza przestaje przerażać, zaczyna być naturalnie przyjmowane nie tylko przez psychoterapeutę ale także przez pacjenta. Zaczyna on doceniać swój świat, swoje przeżycia, sposoby reagowania, styl przeżywania, zaczyna dostrzegać, że to co się z nim dzieje jest ważne i potrzebne.

Tak jakby powstał most – niewidzialny dla innych a widoczny dla pacjenta – niby świat wygląda tak samo, ludzie są tacy sami i sprawy są takie same, ale to co powoli się zmienia to znaczenia, jakie temu nadaje pacjent. To emocje, jakie uruchamiają się w tych samych momentach, co kiedyś ale są zaskakująco inne. Doświadczenie pacjenta jakby się poszerzało, choć obiektywnie niewiele się zmienia. Przedmioty zostają na miejscu, ludzie są gdzie byli, ale to co się zmieniło to psychiczny dystans, który zwiększa się tam, gdzie już nie warto i zmniejsza tam, gdzie jest nadzieja i chęć na budowanie, tworzenie i bycie bliżej siebie na dobre i na złe.

Powoli przestaje być potrzebny ten most… Mostem stają się relacje poza psychoterapią, poza gabinetem. Pacjent staje się bardziej sobą – czującym, rozumiejącym, akceptującym, wspierającym siebie i nie potrzebuje już zaangażowanego psychoterapeuty, bo teraz on sam jest zaangażowany w siebie. Psychoterapia kiedyś się kończy, nie jest na zawsze, ale czasami jest bardzo potrzebna, by znowu wejść na drogę, z której coś, co jakiś czas spycha w głąb.

Warszawa, dn. 13.05.2016 r.


 Beata Poborska-Kobrzyńska – psycholog, psychoterapeuta, trener umiejętności psychospołecznych


wtorek, 10 maja 2016

Święto biblioteki i bibliotekarza... z podtekstem



Krótki felieton biblioteczny (z podtekstem rzecz jasna… psychologicznym)

Wczoraj było święto ważne dla tych, którzy często dotykają książek: ręką, sercem, duszą. Święto bibliotekarza, święto biblioteki.

A gdyby tak podejść do tematu symbolicznie? My też mamy w sobie taką bibliotekę różnych… książek.
Mamy w sobie książki tragiczne, bibliograficzne, romanse, obcojęzyczne i pewnie jeszcze wiele innych. Kluczowe wydaje mi się to, że nie do wszystkich mamy dostęp. Czasami potrzebny jest serdeczny bibliotekarz, który pomoże w katalogowaniu. 

Można zadać sobie pytanie w jaki sposób ustawione są nasze książki? Może za dużo tych tragicznych na wyciągnięcie ręki, a za mało przygodowych? A może… w ogóle nie „kupujemy” tych przygodowych? Bo przecież biblioteka nie robi się sama, mamy wpływ na to, co wkładamy do zbioru i na to, co z niego wyjmujemy do… poczytania.

Część książek może jest z dziada pradziada (przeszłość, korzenie), ale przecież wiele z własnego wyboru? (teraźniejszość, codzienność).Jak wyważyć proporcje? Nad czym się zatrzymać dłużej i obejrzeć, pomimo bolesności wspomnień a co odpuścić i iść dalej? Może są takie części, które bolą za bardzo i są zepchnięte w to, co nieświadome? Ten fragment zaprasza do zadania pytania fundamentalnego, pytania o… piwnicę naszej biblioteki?
Jakie książki masz w piwnicy? Może „zakazane”? Kto lub co jest wtedy twoim cenzorem? Na co sobie nie pozwalasz? Co odrzucasz? Może omijasz to miejsce, bo boisz się tam być sam? Zgadzam się, zejście do piwnicy może przerażać, ale też…ile skarbów tam może być, jeszcze nie odkrytych białych kruków?

A gdyby tak podejść do siebie jak do biblioteki, która ma bogaty księgozbiór? Tak bogaty, że nie zawsze dostępny od razu. Bo część zdarzeń jest owszem, na wyciągnięcie ręki (czyli dostępna świadomości), a część mocno zakurzona, schowana (w piwnicy duszy, czyli nieświadomości). Może można zastanowić się też na swoim wpływem co do wyboru pozycji (np. za często wybieram horrory a może łzawe romanse, by strach czy żal pobudzany dzięki nim oddalał mnie od bliskości, relacji, od życia, odsyłając w sferę niedostępnych marzeń?). W związku z tym na ile mogę decydować o jakości i różnorodności swojego wewnętrznego księgozbioru? Na ile odkurzać, to co zakurzone  a na ile zostawić to, co do zostawienia w piwnicy, by skupić się na odnowieniu biblioteki?

Z tym odnawianiem pewnie też  trzeba uważać… Odnowić można przecież tylko fasadę – nowe ściany, lampy, nowe półki na książki… Tak, na tym pozornie tak łatwo się zatrzymać… Tylko czy wtedy naprawdę wewnętrzny świat będzie zadbany? Książka nietknięta uwagą na ładnej półce umiera opuszczona tak samo, jak na nowej.

Może to więc jest pytanie o to jak bezpiecznie wpuścić światło, powietrze, przestrzeń, poznanie do swojego wnętrza?

Święto biblioteki jest też świętem bibliotekarza, kogoś kto dba, zarządza, rozdziela, uważa, planuje. Od niego też zależy klimat tego miejsca, układ pozycji, stosunek do księgozbioru, duma lub jej brak, czułość lub jej brak, uwaga lub jej brak.

Każda biblioteka potrzebuje także gości, czyli innych ludzi, którzy ją współtworzą. Jak zrobić remont, żeby nie gromadzić niepotrzebnego, ale też nie wyrzucać potrzebnego? Jak to zrobić, żeby wpuszczać ludzi do swojego świata, ale nie każdego wszędzie, nie każdego zawsze, jak to zrobić, by nie tracić kontaktu ani ze sobą, ani z innymi a jednocześnie nadal współtworzyć swój księgozbiór?

Pozostaje też pytanie o książkowego mola, który pewnie w każdej bibliotece się zagnieżdża? Co z nim zrobić? Wyrzucić darmozjada, zaprzyjaźnić się z nim? Książkowy mol to może być bardzo pożyteczny spec od sprawdzania tego, co czytelne i tego co jeszcze nie (pewnie mol powiedziałby tego, co zjadliwe, od tego co nie zjadliwe?). Może to być też nachalny, powracający temat, który nie daje spokoju. Pewnie warto dla własnego użytku zorientować się co to za zjawisko w mojej bibliotece? Może mój mol to zajadły krytyk? A może głos wspierający?

Biblioteka jako zapis naszej przeszłości, teraźniejszości, naszych doświadczeń, do których mamy dostęp i takich, o których zapomnieliśmy (z jakiegoś ważnego powodu). Powstaje pytanie a co z przyszłością? Hmm… po pierwsze są książki fantastyczne, które obejmują taką tematykę,  a po drugie, może to chodzi o plany? Właściwie każdy z nas może sam regenerować, przebudowywać, zmieniać, tworzyć swoją bibliotekę… a może nawet łączyć ją z inną biblioteką i dzielić się księgozbiorem?

Pytania ku rozważaniom osobistym zostawiam sobie i innym i wszystkiego dobrego życzę naszym Bibliotekom.

Warszawa, dn. 09.05.2016 r.

Beata Poborska-Kobrzyńska – psycholog, psychoterapeuta, trener umiejętności psychospołecznych